Na pamięć świata się nauczyć

Życie poprzez wszystko

ciągle mi powtarzali, że w wieku lat piętnastu nie umie się kochać. ktoś wtedy może nas zauroczyć, spodobać nam się, ale my nie możemy go kochać. dla mnie te stwierdzenia było idiotyzmem ludzi, którzy tej miłości nie zaznali albo którym została ona wtedy zabroniona. w końcu, który nastolatek dostanie błogosławieństwo rodziców, że dobrze robi?
ja i tak jestem pewna, że zaznałam miłości. nie młodzieńczej, przelotnej, ale tej dojrzałej. tak dojrzałej, jak żadna inna. takiej, której ludzie mogą mi zazdrościć, bo oni jej nie poznali.
gdy miałam to niedoceniane piętnaście lat, zakochaliśmy się w sobie. spotkaliśmy się przypadkiem i przez pomyłkę zaczęliśmy rozmawiać. oboje czuliśmy od początku, że z każdym słowem jesteśmy bliżej siebie. każde zdanie pokazywało ile mamy wspólnego. niczego nie potrafiliśmy ukryć przed sobą. czy kiedykolwiek czuliście coś, co nie pozwalało wam mówić nic innego, niż prawda? już wieczorem wrócił do swojego domu. mieszkał dokładnie sześćset trzydzieści dwa kilometry ode mnie. najkrótszą drogą. wcale nam to nie przeszkadzało. codziennie się widywaliśmy, rozmawialiśmy i pisaliśmy, tym samym zakochując w sobie jeszcze bardziej. nigdy nie byłabym w stanie choćby pomyśleć, że błędem było pielęgnowanie tej miłości. znałam w sieci wielu ludzi, z którymi potem żałowałam wymiany zdań, którzy po prostu odpuścili przyjaźń, znajomość. na początku obawiałam się czy nie jest kolejną słabą osobą, której dystans będzie największym przekleństwem i która mnie sobie odpuści.
ale nią nie był. każda kolejna wiadomość od Niego stawała się pewniejsza, utwierdzała mnie w przekonaniu, że to On. to ten, który mnie kocha i którego kocham ja. ponad wszystko. ponad ludzi, ponad kwiaty, pióra, las i ponad życie.
pierwsze tygodnie były trudne, ale tak jest ze wszystkim. pak bardzo chciałam Go zobaczyć, przytulić, jak pierwszego dnia. mówiłam Mu to, bo wiedziałam, że on rozumie. On też wiedział, że ja rozumiem. nie mieliśmy tajemnic przed sobą. przy Nim byłam jak otwarta księga. nie byłam zwyczajna, bo taką nie mogłam się przy Nim poczuć. co dzień pokazywaliśmy sobie nawzajem kim dla siebie jesteśmy i ile dla siebie znaczymy. po kilku miesiącach byliśmy przekonani, że jesteśmy najmocniejsi na świecie. nic nie jest w stanie nas złamać, nic nas nigdy nie pokona. wtedy właśnie byłam najlepszym człowiekiem. pełnym zapału do pracy, dumy z mojej siły. odnosiłam w życiu sukcesy i to właśnie Jego wsparcie mnie budowało, to ono dodawało mi skrzydeł i chęci do wszystkiego. dzięki Niemu wygrałam życie i ówczesne szczęście. On także mówił, że to najlepszy czas dla niego. pokazywał nagrody, które zdobył. był świetnym poetą. kochałam, gdy na noc wymyślał wiersze tylko dla mnie. oboje już zasypialiśmy, ale On do mnie mówił. czytałam Mu w zamian lektury, których nie miał ochoty zgłębiać. oboje podnieśliśmy swoje oceny. ludzie nas chwalili i mówili, że ten związek jest dobry, ale tylko chwilowy. obrażaliśmy się wtedy na cały świat, bo wiedzieliśmy, że się mylą i chcą nam to wyperswadować. bali się, że przy najbliższej okazji zrealizujemy swoje plany i uciekniemy z tego kraju. a my wiedzieliśmy, że i tak to zrobimy.
w końcu, po roku czasu, spotkaliśmy się ponownie. dla nas obojga to był najszczęśliwszy dzień w życiu. pojechaliśmy do miasta pomiędzy naszymi miejscami zamieszkania. spędziliśmy razem trzy dni, ale tego pierwszego nie zapomnę nigdy. cały dzień siedzieliśmy na dworcu i płakaliśmy. jak idioci. w kącie. wśród tłumu ludzi. ale liczyło się tylko to, że razem. gdy już nie mieliśmy nawet siły wykrzesać więcej łez, wyszliśmy na spacer. tam było tak pięknie i tak cicho. mimo, że była noc, niemalże brak latarni, my szliśmy, rozmawiając i śmiejąc się. pozostałe dni spędziliśmy na rozmowach, spacerach, uściskach. w końcu nadszedł ten najgorszy dzień w moim życiu. oboje mieliśmy złe przeczucia. wiedzieliśmy, że coś się stanie, ale nie byliśmy pewni co. pomimo tego rozstaliśmy się. ile tego dnia się napłakaliśmy. jak bardzo żałowaliśmy, że nie możemy zostać tam razem. całą drogę pisaliśmy. ludzie w moim przedziale co jakiś czas pytali czy wszystko w porządku. podobno byłam naprawdę blada, moje oczy podkrążone i zapłakane, a moja koszulka zaczynała robić się wilgotna. miła Pani siedząca naprzeciw dostarczała mi chusteczek i nie pytała, co mi jest. martwiła się tylko czy dobrze się czuję, bo musiałam wyglądać naprawdę okropnie.
każdy następny dzień spędzaliśmy tak, jak poprzednio, tylko bardziej się kochając. On jednak zaczynał czuć się gorzej. ludzie z jego szkoły stali się naprawdę niemili. dręczyli go. nie tylko poprzez docinki, ale też groźby. w szkole, w domu poprzez internet, telefony. byłam ciągle przy Nim. odbierałam jego telefony, nawet jeśli dzwonił w środku zajęć. wiedziałam, że da radę. co chwila powtarzaliśmy, że się kochamy, jesteśmy najsilniejsi i nie ma nic, co by nas zagięło.
niestety.
to wszystko go przerosło. widziałam, jak w ostatnich dniach był bardziej zmęczony, nieobecny i wystraszony. robiłam, co mogłam. kochałam Go mocniej niż kiedykolwiek, widziałam, że On mnie też. każde słowo, które do mnie mówił przepełnione było tą nadludzką miłością, ale czułam też ból. przepraszał mnie, nawet, jeśli nie mówił tego wprost.
kolejnego dnia nie zadzwonił. nie obudził mnie nad ranem z głupim pytaniem ile słyszę słów. nie odebrał też, żeby odpowiedzieć na moje idiotyczne “nie śpij”.
drugiego dnia było to samo. i trzeciego.
ale w końcu zadzwonił telefon. rozmówca pokornie wysłuchał moich niemalże krzyków, narzekań, ale też podziękowań i słów ulgi. to, co usłyszałam, było tym, czego się nie spodziewałam. wcale nie dzwonił On. nawet jeśli mówił to wszystko jego brat, czułam, że w tych słowach są przeprosiny od Niego. to był Jego ból. Jego żal. Jego miłość i Jego pożądanie. Jego zmartwienia. Jego zwycięstwa i Jego przegrana.
tego dnia już nie wyszłam z domu. nie wyszłam z pokoju. chciałam tylko do niego dołączyć. chciałam wyjść z nim na ten najdłuższy spacer i z nim uciec w świat. tak jak planowaliśmy. nie wiem jak przeżyłam tamtą noc. jak to się stało, że przeżyłam sama. bez Niego, bez pomocy. może On był wtedy ze mną? On jest ze mną cały czas. ciągle czuję, jak mnie kocha i ciągle ja kocham Jego. tą naszą nienaturalną, nadludzką miłością. jeśli miłość może zniszczyć człowieka, to właśnie ja Go zniszczyłam. ja spakowałam Go na tę podróż i ja otworzyłam mu drzwi. i jedynym czego żałuję jest przytłaczanie Go. może gdybym była mniej otwarta, gdybym nie pokazywała tej miłości, tych radości, tych smutków, On wciąż czekałby na nasz wspólny spacer. nigdzie by nie poszedł beze mnie. wszystko mogłam robić inaczej, a On byłby ze mną. nie. byłby przy mnie. ja wciąż mam chłopaka, którego kocham nad życie. wszystkie obietnice, które mu złożyłam skrzętnie wypełniam, choć ona złamał swoją. nie wypomina się złego, przypomina się tylko to, co dobre. i ja mówię Mu tylko to, co dobre zrobił. a zrobił tego wiele, tak wiele, że nie wystarczy mi życia, by mu się odwdzięczyć, ale próbuję.
ludzie mówią, żebym przestała żyć przeszłością, ale nic nie rozumieją. On jest moją przeszłością, moją teraźniejszością i całą moją przyszłością. każdy mój dzień zaplanowałam razem z Nim. układaliśmy sobie plan na życie i ja to życie będę wieść. ja obiecałam, że będzie moją miłością do końca jutra. a z nim jutro nigdy nie nadejdzie, ja nawet nie będę go wyczekiwała.
bo miłość jest na życie, nie na dzień czy dwa. nie na jedną osobę czy na troje. kocha się dwoje. kocha się siebie i kogoś. kocha się wczoraj. kocha się dziś. kocha się jutro. to się nie zmienia nigdy. jeśli zmieni się ten ktoś, to już nie jest to samo.

bo miłość to dwoje i życie poprzez wszystko. 


autor: Anu http://agoraphotic.deviantart.com/

2 komentarze: Leave Your Comments

+